Artykuł pochodzi z czasopisma „Projekt” nr 5’74 | 102
Autor: Redakcja
Wybrane fragmenty:
„Roman Cieślewicz urodził się w 1930 roku. Studia odbył w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, kończąc je dyplomem w 1950 roku. Przez następne dziesięć lat pracował w . zakresie grafiki użytkowej w Warszawie. Od 1963 roku przebywa we Francji, gdzie działa w dyscyplinach plakatu, grafiki książkowej i prasowej, typografii i wystawiennictwa. Współpracuje stale z wydawnictwami krajowymi. Jest laureatem wielu nagród krajowych i międzynarodowych.
REDAKCJA: Mimo, że uprawia Pan różne gatunki grafiki, opinia uważa Pana przede wszystkim .za plakacistę. Czy mógłby Pan podzielić się z nam, swym sądem o tej formie sztuk, przede wszystkim w odniesieniu do plakatu polskiego?
ROMAN CIEŚLEWICZ: Rola polskiej szkoły plakatu w rozwoju tej formy twórczości na świecie, przede wszystkim w aspekcie historycznym, jest równie zasadnicza, jak wpływ plakatu radzieckiego lat dwudziestych, czy francuskiego w latach trzydziestych. Te trzy zjawiska rzutowały poważnie na jakość i kulturę współczesnej informacji wizualneJ. Ich triumfalny marsz przez świat wywarł trudny do przecenienia wpływ na .środowiska twórcze, niejednokrotnie geograficznie bardzo odległe. Niestety, przy takich wspaniałych wzlotach obniżenie poziomu, czy wręcz upadki, wydają się tym bardziej tragiczne. W odniesieniu do plakatu francuskiego skomercjalizowanie gustów doprowadziło do nieznośnego perfumeryjnego manieryzmu i, praktycznie, w ogóle do zaniku plakatu w tym kraju. Obecna sytuacja we Francji jest pod tym względem katastrofalna. Szkoła plakatu radzieckiego lat dwudziestych zrewolucjonizowała jego formę i po raz pierwszy wprowadziła znak. I wreszcie Polska. Plakatodrom. Największy poligon plakatu w Europie, a może i na świecie. Mówi się przecież, że włoski makaron, szwajcarskie zegarki i jednak nie polska wódka, tylko polski plakat. Myślę, że obecnie coraz częściej już tylko dzięki ilości. Ten fenomen narodowy, mimo bezkonkurencyjnej wyobraźni, zatracił już w dużej mierze funkcję plakatowego obrazu.
Red.: W jakim okresie fotografia weszła do Pańskiego warsztatu w tak znaczący sposób i do jakiego stopnia traktuje ją Pan jako tworzywo?
R.C.: W latach sześćdziesiątych. Wydaje mi się, że wszystkie środki drukowanego przekazu wizualnego uwarunkowane są fotografią. Mówi się, że w tej dziedzinie wszystko już zostało powiedziane. Jestem odmiennego zdania. Uważam fotografię za najbardziej współczesny i funkcjonalny system usprawniający rejestrację obrazu. Stosuję go jako środek zapisu, który pozwala mi na dowolne regulowanie i przetwarzanie obrazu wstępnego w obraz „chciany”. Prawdą jest, że rzecz nie jest nowa. Fotografia przeszła okres stagnacji, trwający kilkadziesiąt lat i jedynie w prasie i filmie spełnia pokładane w niej nadzieje. W fotografii należy „grzebać”, w jej fragmentach, niezamierzonych rejestracjach znaleźć można obrazy przedziwne. Stąd tez wynika moje przeświadczenie o kapitalnej i wciąż jeszcze nie przez wszystkich docenianej roli Wojciecha Zamecznika w historii polskiego plakatu. Zamecznik był jedynym polskim grafikiem, który już w latach pięćdziesiątych zastosował środki współczesnej wypowiedzi, w prawdziwie rozumianym pojęciu „współczesności”, zrywając ze stosowanym do dziś chałupnictwem. To właśnie pod jego wpływem zrezygnowałem z malowania plakatów i zacząłem operować fotografią jako tworzywem.
Red.: Zawsze jest coś, co wywiera istotny wpływ na charakter twórczości artysty. Jakaś fascynacja czymś, może zachwyt, coś. co „urzekło”. Czy przydarzyło się to Panu?
R.C.: W stosunku do mnie ta „fascynacja”, jak Pan to nazwał, jest szczególnego rodzaju. Zawsze działała na mnie masa, masa – jako taka. Masa stukasów które widziałem na niebie, gdy miałem 9 lat. Ta masa przerażała. Masa tupolewów widzianych koło Nowosybirska lat temu trzynaście urzekła mnie w głębi Azji. W Paryżu zaszokowała mnie masa zadrukowanego papieru. W pierwszych latach pobytu we Francji współpracując z Elle i Vogue, zdałem sobie sprawę z fabrykowania informacji wizualnej, jej skali i przeznaczenia. Co tydzień dwustuosobowa ekipa Elle pracowała nad wypuszczeniem w świat 250 stron tygodnika w nakładzie pół miliona egzemplarzy, czytanego w następne dni przez miliony ludzi. Masa. Masa informacji, pracy, obrazów, którymi zarzucone są poniedziałkowe śmietniki Paryża. Obsesja masy. Masa przemijająca – obraz czasu. Czasami wydaje mi się, że widzę w niej twarz współczesności.
Red.: Plakat to też masa . Masowe oddziaływanie. Jeszcze niedawno mówiło się o zmierzchu plakatu wobec gwałtownego rozwoju nowych form komunikacji wizualnej. Teraz w obliczu przekształceń urbanistycznych, mówi się o możliwości jego renesansu – co myśli Pan o tych możliwościach?
R.C.: Nie wierzę w renesans plakatu jako środka masowego przekazu w jego obecnej formie. Wydaje mi się, że współczesny grafik może jedynie doskonalić swój zapis i uczytelnić jego formę. Plakat jako środek masowego przekazu nie ma możliwości wyjścia poza środki tradycyjne, tzn. druk. Pojawiające się tu i ówdzie próby „uprzestrzennienia” plakatu znajdują się w formie embrionalnej i – poza reliefem – nie wnoszą moim zdaniem niczego, co by zapowiadało rewolucję form wizualnych. Ciągle wolę okna ROSTA od wygniatanych, kolorowych pudełek. Nie zmniejsza to mojego przekonania, że plakat zmieni formę i przekształci się w coś w rodzaju rzeźby. Proces urbanizacji miast będzie wymagał przejścia do środków wyrazu całkowicie odmiennych, zgodnych ze strukturą nowej architektury i innego życia miast. Myślę, że użycie papieru jako płaszczyzny zapisu stanie się wówczas anachronizmem. Czuję się bezsilny wobec postępu możliwości technicznych; całkowita zmiana materii plakatu będzie dla mnie zgubą, dla wszystkich grafików zresztą, którzy nie są obdarzeni zmysłem przestrzennym.
Red.: Jaki sposób zetknięcie się z warunkami pracy we Francji wpłynęło na rozwój Pańskiej twórczości?
R.C.: Zasadniczo. Znalazłem się w świecie dobrze wyposażonych laboratoriów, nowoczesnych drukarń, letrasetów, kseroksów itp., które nie tylko wskazały mi nowe możliwości, ale unaoczniły konieczność oszczędności czasu. Są to więc wpływy czysto warsztatowe. Zrezygnowałem, bo mogłem zrezygnować, z tempery, ołówka, pędzla. Nie zrezygnowałem natomiast i ze wszystkich sił starałem się zachować to, co moim zdaniem jest najważniejsze: specyfikę rodzimej wyobraźni. ,,Łatwość” nowoczesnego warsztatu graficznego stwarza niebezpieczeństwo zejścia na łatwiznę.
Red.: Gdyby Pan miał swobodny wybór, jaki rodzaj twórczości uprawiałby Pan najchętniej?
R.C.: Film. Gdybym zaczynał – dziś od nowa, poświęciłbym się w pełni filmowi. Od chęci do możliwości daleka jednak droga. Wymagałoby to pewnych przezwyciężeń. Filmem nie zająłem się dotąd, bowiem przerażała mnie machina produkcji obrazu filmowego, który kręcony w styczniu roku x konsumowany jest w roku y. Ślimaczy rytm realizacji przekazu jest mi obcy. Uciekłem z Elle ponieważ opracowana w sierpniu reklama futra ukazywała się w grudniu. Uciekłem z agencji MAFIA, gdyż opracowane w kwietniu ogłoszenia ukazywały się w prasie rok później. W filmie byłoby oczywiście nieco inaczej, ale i tak wymagałoby to psychicznego przestawienia się. Lubię nakłady duże i spożywane natychmiast, to znaczy, że wolę pracować w formatach mniej efektownych które kreowane dziś uzupełniają śmietnik jutra.
Red. : Co interesuje Pana najbardziej w życiu ,,pozazawodowym”?
R.C.: Nie znam takiego życia. Moje obsesyJne odwiedzanie kawiarń dzielnicy łacińskiej czy Montparnasu jest dla mnie kontynuacJą mojego studio. Przepływający ulicą tłum, gra dyskutujących w „La Coupule” wydają mi się niejednokrotnie ciekawsze od teatru, literatury, czy jakiegokolwiek widowiska przekazanego ,,do wierzenia”. Pochłaniam pokaźną ilość gazet i prasy periodycznej , solidaryzuję się z dziennikarzami w ich pracy. Uważam dziennikarzy za ludzi pracujących najbliżej mojego zawodu, za ludzi mi niezbędnych. Oni operują masowym przekazem słowa, ja – obrazu.
Red.: Czego nie lubi Pan najbardziej?
R.C.: Przeciętności i braku odpowiedzialności. Znany krytyk sztuki Pierre Restany zwrócił swego czasu uwagę na zjawisko międzynarodowej przeciętności, uważając je za jedno z najbardziej niebezpiecznych zjawisk w twórczości naszego czasu.
Red.: Jakie są Pana plany na najbliższą i dalszą przyszłość?
R.C.: Gromadzę od lat stosy zdjęć prasowych, które spełniały już kiedyś swą funkcję. Są „nieaktualne”, martwe. Myślę o nadaniu im noweJ treści, nowego znaczenia, nowej funkcji. Animując je pragnę wyzwolić w wyobraźni oglądającego zapis innego, nowego kodu widzenia świata. Chcę stworzyć sytuacje nieoczekiwane, ale najbardziej realne. Pragnę zaanimować literaturę. Rzecz ta jest pasjonująca w swej nieskończoności. Traktuję to poza tym jako środek higieny warsztatu, jako samoobronę przed rutyną. A plany na przyszłość? Nie mam żadnych planów. Grafikowi plan dyktują wydarzenia. Staram się nie jąkać w odpowiedzi na pytania stawiane przez czas, w _którym żyję. I czuję się prawie szczęśliwy, kiedy na pytanie nie odpowiadam pytaniem.„