Artykuł pochodzi z czasopisma „Projekt” nr 2’64 | 41
Autor: Stanisław K. Stopczyk
Wybrane fragmenty:
„Doświadczenie uczy, że nie zawsze to, co definiuje publicznie osobowość plastyka, pokrywa się ściśle z jego osobistymi zainteresowaniami. Że niejednokrotnie to, czym zyskał popularność, dla niego samego jest tylko sposobem zarabiania na życie, podczas gdy właściwe źródło inspiracji i podniet znajduje na pracach podejmowanych dla własnej satysfakcji.
Tadeusz Jodłowski nie ma tego rodzaju konfliktów. Kiedy go pytam: co Pana interesuJe szczególnie – drobna forma? ilustracja? wystawiennictwo? plakat? – Jodłowski odpowiada bez wahania: Plakat.
– Zajmowałem się oczywiście ilustracją – mówi – ale ten rodzaj pracy trzyma człowieka w uwięzi zbyt długo. Chodzi tu przecież o wytrwanie w określonym klimacie i stylu (czy jak pan woli konwencji albo rytmie) w ciągu przynajmniej kilku tygodni jeśli nie miesięcy. To za wiele jak na mnie.
– Pomijając jednak te właśnie kłopoty z utrzymaniem „poziomu”, które Tomasz Mann uznał za najtrudniejsze do przezwyciężenia dla artysty, nie wzbrania się pan przed ilustrowaniem książek?
– Tak. Ale od pewnego czasu robię już tylko plakaty.
– Nie tylko. Pracował pan przecież także przy pawilonach wystawowych i przy kompozycjach plastycznych większych rozmiarów.
– Rzeczywiście, z początku frapowała mnie forma „monumentalna”, duży rozmiar. Kokietowało mnie to jak każdego, kto skutkiem przywilejów młodego wieku pragnie wyrazić na raz wszystko, w ciągu jednej chwili „odsłonić się” bez reszty, powiedzieć coś raz, ale głośno i dobitnie. Potem jednak stopniowo powraca się do jakiejś rozsądnej skali, do skali, powiedzmy, człowieka. Powróciłem więc do skali plakatu. I chyba już przy tym pozostanę.
– Proszę teraz wybaczyć stereotyp: jak pan zaczynał pracę?
– W Krakowie, w roku 1948, u profesora Karolaka. Jednocześnie studiowałem rzeźbę, scenografię (u Eilego), historię sztuki. Na przełomie lat 1953/54 przyjechałem do Warszawy. Do objęcia asystentury u prof. Tomaszewskiego zachęcił mnie prof. Mroszczak. Byłem mu wdzięczny i poszedłem naturalnie za tą sugestią. Podziwiałem Tomaszewskiego, chociaż zdaje mi się (i tak zdawało mi się wówczas), że reprezentuję nieco inne „myślenie”. Ale dobrze się stało. Jeżeli zechce pan obejrzeć moje plakaty… .
Plakatów jest wiele, bowiem Jodłowski ma dobry obyczaj gromadzenia swojego dorobku. Odróżnienie pracy grafika podczas przypadkowego napotkania jego plakatów na ulicy, określenie w kilku słowach osobistego stylu twórcy na tej jedynie, wątłej podstawie, jest rzeczą znacznie prostszą, niźli znalezienie formuły reasumującej dorobek oglądany w masie. Bliscy już, zdawałoby się, ostatecznej definicji, nieraz zawracać musimy z drogi, urzeczeni i zakłopotani zarazem jakąś nową sprawą, która nie mieści się już w granicach przyjętej diagnozy. Jednak spróbujmy. Czymś, co w plakatach Jodłowskiego uderza już od pierwszej chwili (bez względu na charakter zadania), jest architektoniczna nieledwie precyzja, przemyślany dobór elementów graficznych, konsekwentny sposób ich układu i zrównoważenia. Wśród oglądanych prac można wyodrębnić zasadniczo dwa typy. Pierwszy z nich obejmuje plakaty o tematyce poważnej, poświęconej wystawom, godnym specjalnej uwagi wydarzeniom życia kulturalnego, itp. Jodłowski posługuje się tutaj formą oszczędną, zrytmizowaną graficznie; rozważnie dobrana litera wspiera kompozycję jako dodatkowy, równorzędny czynnik kompozycji, całość budzi uczucie harmonii, porządku, ładu (proszę obejrzeć np. plakaty wystawy Liszta-Bartoka lub wystawy fotogramów Edwarda Hartwiga). Odmienne są plakaty poświęcone sprawom ,,lżejszego kalibru” – jak np. reklamie teatru dla dzieci. Poczucie humoru z pewną skłonnością do groteski, nie burząc ogólnego porządku, wpływa na nieznaczne rozluźnienie rygorów kompozycyjnych; właściwa Jodłowskiemu tendencja komponowania jakiegoś jednego, silnego barwą i formą, akcentu. Toteż i ogólna ekspresyjność, dosadność tych plakatów jest żywsza. Litera, nieodłączny czynnik konstrukcyjny w plakatach pierwszego typu, traci tu niejako znaczenie, przechodząc nieraz w pismo wprost odręczne (np. plakat „Porwanie w Tiutiurlistanie”).
Są to wszystko plakaty wykonywane barwną plakatówką. Istnieje jednak grupa prac, w których Jodłowski stara się pogodzić stare z nowym: możliwości zawarte w wykonawstwie ręcznym, w swobodnym pociągnięciu pędzlem po kartonie, z przywilejami, jakie przynoszą artyście zdobycze nowoczesnej fotografii (Jodłowski nie ukrywa tutaj swego uznania dla czołowego eksperymentatora w tym zakresie, Wojciecha Zamecznika). Wydaje się nawet, że ten właśnie mariaż grafiki z fotografiką stanowić będzie w najbliższej przyszłości nową domenę poszukiwań artysty.
– Fotografia to przecież nie tylko przedmiot. To przede wszystkim światło i światłoczuły materiał. Technika fotograficzna daje znakomite możliwości „abstrakcyjne” i doprawdy trudno zrozumieć, czemu tak wielu grafików starszej generacji przeciwstawia się uznaniu tego wartościowego sojusznika. Przecież nie o to chodzi, jaką się metodą pracuje, ale jakie się osiąga wyniki.„