Józef Mroszczak rozmawia z Redakcją /NR 4’74 (104)

Artykuł pochodzi z czasopisma „Projekt” nr 4’74 | 104
Autor: Irena Huml
Zdjęcia: Jerzy Sabara

 

 

Wybrane fragmenty:
Józef Mroszczak urodził się w 1910 roku. Od 1952 roku profesor Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Otrzymał Nagrodę Państwową IlI stopnia w 1953 roku, a w 1964 roku nagrodę indywidualną I stopnia Ministra Kultury i Sztuki. W latach 1964, 1966, 1967 był laureatem Nagrody Roku w konkursie „Najlepszy plakat Warszawy”.

REDAKCJA: Panie Profesorze, jest Pan jednym z najbardziej znanych polskich grafików użytkowych. a także wieloletnim pedagogiem. Czy może nam Pan powiedzieć, jak się to wszystko u Pana zaczęło?

JÓZEF MROSZCZAK: Pochodzę z Podhala, a dla nas górali plastyka jest niesłychanie oczywistym, niemal biologicznie naturalnym i potrzebnym elementem życia. Juz w gimnazjum w Nowym Targu rysowałem prawie na wszystkich lekcjach. Moja rodzina nie chciała jednak widzieć we mnie malarza; był to wówczas zawód dość podejrzany. Chcieli  żebym skończył prawo. Tym sposobem znalazłem się w Krakowie. Robiłem co moglem i studiowałem na Wydziale Prawa przez cały rok. Ale właśnie w Krakowie wszedłem w środowisko malarzy i rzeźbiarzy. Mówiło się wówczas wiele o sztukach stosowanych, o „użytecznej” roli sztuki. W Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych specjalnego wydziału grafiki użytkowej nie było. Istniała za to Szkoła Przemysłu Artystycznego, prowadzona wówczas przez profesorów Bukowskiego i Uziembłę. To oni przesądzili o mojej przyszłości. Powziąłem decyzję, która zaważyła na moim przyszłym życiu. Rzuciłem prawo i zostałem studentem tej szkoły. Moje studia trwały 4 lata. Później pojechałem do Wiednia. Tam studiowałem w dwóch uczelniach: Kunstgewerbe Schule, Graphische Lehr-und Versuchsanstnlt. Trwało to 3 lata.

Do Krakowa wróciłem w roku 1936, by na polskiej uczelni obronić dyplom. No i w ten sposób zostałem plastykiem. W następnym roku przeniosłem się do Katowic. Tam najbardziej potrzebowano grafików-użytkow­ców. Rozpocząłem tez pracę pedagogiczną w Liceum Handlowym. Zapomniałem powiedzieć, że w Wiedniu ukończyłem roczny kurs reklamy w tamtejszej Akademii Handlowej. Więc prowadziłem tę reklamę w polskiej szkole. Musiało to znaleźć jakieś uznanIe, bo kuratorium zorganizowało następnie pod moim kierownictwem kurs wakacyjny dla nauczycieli szkól średnich. A kursantów miałem szczególnych. Był tam m. in. Czesław Rzepiński – późniejszy rektor ASP w Krakowie, Maria Dawska – profesor WSSP we Wrocławiu. Anna Fischerowa, profesor WSSP w Sopocie i inni.
Prawdziwym przełomem w sytuacji plastycznej i mojej osobistej było jednak utworzenie, z inicjatywy Józefa Jaremy, Wolnej Szkoły Malarstwa , Rysunku im. Gierymskiego w Katowicach. Wynikało to z żywotnych potrzeb zagłębia przemysłowego. Ale było również w pewnym sensie formą opozycji wobec krakowskiej ASP. W szkole, którą prowadził Jarema, malarstwo wykładał Rzepiński, grafikę artystyczną Jan Rubczak, ceramikę Edward Matuszczak, architekturę Tadeusz Michejda, wreszcie grafikę użytkową – ja.
Robiłem wtedy plakaty dla Browaru w Tychach, dla fabryki włókien w Sosnowcu, plakaty  turystyczne dla Sląska. Ale najpoważniejszą chyba pracą było wielkie panneau na temat geologicznej historii Sląska, przeznaczone dla nowo pwowstalego Muzeum Sląskiego, otwartego tuż przed wybuchem wojny i kompletnie potem zniszczonego przez Niemców.
W czasie wojny znalazłem się w Nowym Targu. Podjąłem pracę razem z prof. Bukowskim, profesorem ks. Detloffem z Uniwersytetu Poznańskiego i innymi – w Liceum Handlowym. Był to najwyższy rodzai szkoły dozwolony dla Polaków. Cóż, handlowców co prawda nie wykształciliśmy, ale w Liceum uczyli się między Innymi znani dzisiaj architekci Henryk Buszko, Leszek Franta, Jan Król. W 1945 roku wróciłem do Katowic. Rozpoczął się wielki proces odbudowy kraju i jego kultury. Razem ze Stanisławem Marcinowem reaktywowaliśmy śląski ZPAP. Potem Wrocław -zabezpieczenie ocalałych dzieł sztuk, początek dzisiejszej szkoły plastycznej. Potem znowu Katowice, organizacja, wespół z Aleksandrem Rakiem i Marcinowem – dawneI szkoły. Była to już polska Wyższa szkoła Sztuk Plastycznych, która niebawem stała się filią Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.

Red.: Dlaczego po wieloletniej pracy na Śląsku przenosi się Pan do Stolicy?

J.M.: Proszę Pana, to nie tyle ja się przeniosłem, ile mnie przeniesiono. Zamieniłem mieszkanie i pracownię w Katowicach na koczowisko w hotelu „Polonia”. Rozpocząłem pracę w Akademii warszawskiej, ale w gruncie rzeczy chodziło o Wydawnictwo Artystyczno Graficzne, którego zostałem Naczelnym Grafikiem. Chodziło o rozwój plakatu polskiego i innych form propagandy. Do pracy w WAG stanęła wówczas czołówka polskich artystów-grafików Tadeusz Gronowski, Henryk Tomaszewski, Tadeusz Trepkowski, Jerzy Srokowski, Jan Lenica, Wojciech Fangor, Eryk Lipiński, Bohdan Bocianowski a nawet malarz Stefan Gierowski. Plakat odgrywał wówczas szczególną rolę. Nie należy zapominać, że był to okres odbudowy nie tylko zrujnowanego kraju, ale jego instytucji kulturalnych, polskiego teatru i kinematografii. Telewizja jeszcze nie istniała. Na kilometrach parkanów wisiały plakaty będące jedynym wówczas środkiem masowego przekazu, narzędziem wychowania, szeroko zresztą pojętego.

Red.: czy mógłby Pan wymienić swoje prace, które uważa Pan z jakichś względów za znaczące z może po prostu te, które lubi Pan najbardziej?

J. M.: Kwiaty Polski Ludowej to plakat, który się nie zestarzał. Życie plakatu jest z reguły bardzo krótkie, a ten spotykam prawie co roku i sprawia mi dużą satysfakcję. Do innego gatunku należą moje plakaty teatralne i operowe. Lubię z nich Borysa Godunowa, Petruszkę. Wydaje mi się trafny plakat anonsujący wystawę plakatów amerykańskich.

Red.: Zajmuje się Pan także wystawiennictwem i grafiką przestrzenną. W tym zakresie przecież kształci Pan studentów w ASP. Jak Pan widzi ten typ działania u nas dzisiaj?

J.M.: Tak, zrealizowałem rzeczywiście dość dużą ilość wystaw. Pierwszą poważniejszą była „Ziemie Odzyskane” z 1948 roku. Poza tym cala seria wystaw polskiego węgla – w Paryżu, Brukseli, Barcelonie, Sztokholmie, Helsinkach. Razem z prof. Jerzym Hryniewieckim byliśmy głównymi projektantami pierwszej polskiej wystawy przemysłowej w Moskwie w r. 1958.

Przy znakomitym ciągle jeszcze polskim plakacie – mamy dość słabą grafikę informacyjną i reklamową wszystkich rodzajów. O ile plakat posiada swoich mecenasów w rodzaju WAG czy CWF, to ich brak odbił się wyraźnie w grafice reklamowej. Najwyższy czas by reaktywować Radę Wzornictwa Przemysłowego. która powinna stać się instytucją o dużych kompetencjach i zasięgu międzyresortowym. Warszawska ASP jest dobrą uczelnią plastyczną, ale w jej murach rozwija się myślenie plastyczne roku 1974, w warunkach dziewiętnastowiecznego wyposażenia. A przecież do zrobienia jest tak wiele, że wspomnę chociażby telewizję, przede wszystkim kolorową.

Red.: Wykłada Pan również za granicą, jak Pan ocenia młodzież plastyczną?

J.M.: Wykładałem w kilku uczelniach: w Volkwangschule w Essen, w Ulm, w Linzu, Dusseldorfie, w Sankt-Gallen w Szwajcarii, ostatnio na uniwersytecie w Munster. Niezwykle interesujące było seminarium dla absolwentów wyższych uczelni plastycznych w Sienieżu pod Moskwą. Pytał Pan o młodzież. Młodzież wszędzie jest taka sama, wszędzie znaleźć można talenty. Z doświadczeń jakie zebrałem, jedno chciałbym podkreślić. Polskie szkoły plastyczne nie ograniczają się do wąskich specjalizacji zawodowych, studenci mają w nich bezpośredni kontakt z dyscyplinami klasycznymi. Ma to kapitalny wpływ na rozwój ich wyobraźni, rozszerza ich horyzonty.

Red.: Trudno to razem zmieścić w czasie, ale znana jest także Pańska działalność organizacyjna na polu kultury, prosimy więc nie omijać i tego zakresu.

J.M.: Odczuwam pewne zażenowanie tym monologiem o sobie. Ale trudno. Jestem przewodniczącym polskiej sekcji AGI i bylem wiceprzewodniczącym ICOGRADY. Otrzymałem też zaszczytne tytuły honorowego członka holenderskiego Związku Grafików i członka Akademii Sztuk Pięknych w Parmie. Największą jednak wagę, choć są to sprawy nieporównywalne, przywiązuję do mojej funkcji przewodniczącego Komitetu Organizacyjnego Międzynarodowego Biennale Plakatu. Może dlatego, ze nie jest to już tylko funkcja honorowa. Popularyzacja polskiego plakatu interesowała mnie od samego początku. Juz w 1948 roku za zgodą prof. Juliusza Starzyńskiego, ówczesnego dyrektora Wymiany Kulturalnej w Ministerstwie Kultury i Sztuki, zorganizowałem wystawę polskiego plakatu w Berlinie i Wiedniu, a potem w latach pięćdziesiątych w Brukseli i w Moskwie. W 1966 r. opracowałem monografię polskiego plakatu dla „Econ Verlag” w Dusseldorfie. Ksiąska ta, pt. Polnische Plakatkunst, spopularyzowała polski plakat na świecie.
A wracając do Biennale to ta wielka impreza przerosła już dotychczasowe formy organizacyjne. W związku z tym należałoby realniej niż docych­czas myśleć o MBP, jako o instytucji stałej, która poza odbywającą się co dwa lata konfrontacją, stałaby się centrum dokumentacyjnym plakatu dla wszystkich krajów biorących w niej udział. Myślę też, że podstawowa selekcja plakatów winna odbywać się w krajach, które je nadsyłają. Po prostu przychodzi ich już zbyt dużo jak na jedną ekspozycję. Selekcji wewnętrznej dokonywać by mogły związki grafików lub instytucje do tego predysponowane. I jeszcze jedno: sympozjum. Plakat nie jest jednak formą graficzną, którą się przeżywa. Tendencje, kierun­ki, style, warte są omawiania i analizy, a przynajmniej rekapitulacjI.

Red.: Ostatnia prośba. Panie Profesorze, to kilka słów o naszym piśmie. które m.in. Panu zawdzięcza narodzenie.

J.M.: Ten fakt zobowiązuje do szczerości. Projekt ma charakter reprezentacyjny, zgoda, ale w tej prezentacji mocniej akcentowane powinno być stanowisko Redakcji. Trzeba stale o coś walczyć i czegoś bronić. Projekt powinien być właśnie walczącą częścią prezentacji naszej epoki. Chlubimy się zabytkami i pomnikami przyszłości. A co pozostawiamy po sobie dzisiaj? Jaka jest nasza architektura? I jakie są nasze w tej mierze ambicje? Jakie malarstwo powinno nas otoczyć? Jak rozwijać kreatywną wyobraźnię każdego i wszystkich? W czym szukać najgłębszego sensu sztuki? Mówię w tej chwili retorycznie, to prawda. Ale na pewno wokół tych problemów winna toczyć się żywsza dyskusja. Nie powinniśmy się wszyscy ze sobą zgadzać. To chyba stanowi najistotniejsze zadanie pisma. Problemów nie brak. Jest ich tyle. co twórczych możliwości w każdym z nas. I od nas tylko zależy czy zechcemy je zobaczyć. A zobaczyć, to znaczy szukać odpowiedzi. Więc życzę poszukiwań.

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s