Artykuł pochodzi z czasopisma „Projekt” nr 4’85 | 163
Autor: Jan Zielecki
Zdjęcia: Jerzy Sabara
Wybrane fragmenty:
„Chciałbym wziąć białą kartkę i wyczarować z niej spodziewane zjawisko formalne przy pomocy niemal niczego, tak by kartka dalej została biała, nieskalanie czysta. Henryk Tomaszewski.
Stoi u brzegu jednej z mazurskich rzek, pozostałość po nieistniejącym dziś młynie – drewniany pal, który od niepamiętnych czasów obejmują ręce łowiących w tym miejscu rybaków. Po dziesiątkach lat powierzchnia drzewa szlifowana tysiącami dłoni pozbyła się wszelkich wypukłości i chropowatości, zyskując lustrzany połysk krzywego zwierciadła tak przejrzystego, iż dziś możemy zobaczyć w nim odbicie swej twarzy. Przez wieki uszlachetnia się powoli lecz nieprzerwanie. Pozostając wciąż drzewem, doznaje metamorfozy najwartościowszego tworzywa, gdyż zaklęty jest w nim czas.
Podobnie długowieczną szlachetność zyskują dzieła tych nielicznych twórców, którzy dopracowując przez lata formę, wciąż odrzucając zbędności, eliminując ozdobniki, doprowadzają prace do esencjonalnej czystości, w jakiej forma nie niesie treści lecz sama się w nią przemienia: staje się treścią.
Od ponad czterdziestolecia Henryk Tomaszewski we wszystkich dziedzinach swej twórczości: plakacie, ilustracji, komentarzu plastycznym, grafice użytkowej, poddaje swój zapis ciągłej obróbce dla uzyskania maksymalnie lapidarnego skrótu. Albowiem Tomaszewski to eliminator, który uprawia sztukę „ bez przymiotników” choć ta, wynikająca z jego przekonań, nosi często treści głęboko literackie. Pisze do nas autor swoje „pocztówki z rzeczywistości” kreską zgrzebną i chropawą, pozornie brzydką na tyle, by swą brzydotą podkreślała tysiące naszych społecznych zachowań, niechlujstwo myślowe intelektualnej tandety. Przez specyficzną i zamierzoną toporność, przez graficzną manifestację żargonu naszej codzienności zyskują te prace wymiar sui generis „plastycznej onomatopei”. Gdybyśmy je uznali za obrazy – żadne pojęciowe lakiernictwo, wszelki nazewniczy werniks nie wytrzymałby tej antykonwencji, która rozpiera estetyczne aksjomaty, powszechnie przyjęte układy, życiowe ceremonie. I choć_wszystko co robi (nawet plakat) ma swoje odcienie o zabarwieniu satyrycznym, nie stara się być twórcą śmiesznych „humorów” ani też koturnowym, narodowym prześmiewcą. Rysunki jego noszą częściej treści i znaczenia uniwersalne a krytyka, także zagraniczna, sytuuje je w tych obszarach sztuki, w jakich znajdują się rozprawy graficzno-filozoficzne Steinberga, malarstwo Hockney’a, czy przewrotna zabawa literą i przedmiotem uprawiana przez Lucio del Pezzo. Choć i tak nieskuteczne będą tu wszelkie porównania, skoro sam artysta odżegnuje się od jakichkolwiek szuflad pojęciowych, podziałów swej twórczości na etapy czy okresy, dobitnie stwierdzając: „W tym co robię przede wszystkim chcę nikomu i niczemu nie pasować”. To prowokujące credo nie przesiania jednak faktu, że najistotniejszym znamieniem sztuki Tomaszewskiego jest całkowite podporządkowanie rysunku prymatowi intelektu, żelaznej logice myśli wolnej od niezbornego chaosu emocji. Może dlatego, w ciągu prac powstałych od 1947 roku, trudno wykazać znamienne dla innych grafików radykalne przełomy. Rozwój i stale doskonalenie formuły artystycznej nie ma w tym przypadku charakteru skokowego. Wydaje się raczej, że każdy kolejny plakat lub rysunek jest wynikiem doświadczeń zawartych w poprzedniej pracy, zaś droga twórcza – stałą dążnością do syntetyzowania treści i znaczeń przez postępującą oszczędność wyrazu. Stosowane przez artystę w latach pięćdziesiątych i jeszcze sześćdziesiątych cytaty ze starych ilustracji i sztychów znikają na rzecz skrótu, czystej formalnie anegdoty i, co istotne, nadawania graficznej rangi odręcznemu liternictwu, które przekształca się w autonomiczną część kompozycji. Wszystko: plakat, rysunek, ilustracja, okładka książki i żart graficzny stają się przedmiotem logicznego rozbioru, by zaowocować wizualną syntezą o spoistości i czystości oszlifowanego kamyka, który powstał w wyniku ociosywania głazu. „Kreślę do pani długi list, gdyż nie mam czasu na krótką kartkę” – pisał Stendhal i maksyma zawarta w tej myśli wydaje się towarzyszyć każdej pracy Tomaszewskiego.
Urodził się w 1914 roku. W 1934 wstąpił do Warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, gdzie w pracowni prof. Mieczysława Kotarbińskiego studiował malarstwo, zaś rysunek poznawał (co zaznaczyło się w przyszłej pracy grafika) u Tadeusza Kulisiewicza. Dyplom uzyskuje w 1939 roku. Po wojnie znajduje się w Łodzi, gdzie rozpoczyna pracę na różnych płaszczyznach działania plastycznego. Poczynając od malarstwa architektonicznego przestrzennego poprzez scenografię, grafikę użytkową i ilustrację , a także przez udział w konfrontacjach konkursowych zaczyna budować własną osobowość. Pierwszy plon – pięć złotych medali na Międzynarodowej Wystawie Plakatu w Wiedniu. 1948. Przenosi się do Warszawy. W 1952 r. rozpoczyna wykłady w Akademii Sztuk Pięknych (od 1956 jako profesor), prowadzi Pracownię Projektowania Graficznego na Wydziale Grafiki, gdzie również panuje typowa dla jego własnej koncepcji sztuki atmosfera dyscypliny intelektualnej (przy ogromnej jednoczesnej wielości i swobodzie poczynań artystycznych), a proponowane studentom tematy dalekie są od akademickich konwencji nauczania. Choć owa metoda sama wymaga odrębnego opracowania, wspomnijmy tylko, że przedmiotem pedagogicznej uprawy staje się tu w równym stopniu manualna biegłość warsztatowa, co rozwój intelektualnej postawy wobec zadań plastycznych, zadań nie tyle do realizacji co do logicznego rozwiązania. Większość roczników opuszczających Grafikę na Akademii zna na pamięć słowa Profesora: ” Nie wierzcie. że ja was wiele nauczę, że szkoła was DO KOŃCA wykształci! To jest taki przybytek, gdzie macie modele, sztalugi, gdzie jest ciepło i starszy kolega – pedagog może nieco pomóc. Lecz nie usłyszysz tu prawd wiecznych, odrzucaj prawdy zbyt kuszące oczywistością, neguj, nie zgadzaj się z profesorem, bowiem to, czego tu się dowiesz, nie może starczyć na cale życie”.
Uczy Tomaszewski przede wszystkim myśleć, zlecając do przetworzenia często niezwykle hasła – problemy, zawsze zaskakujące i zawsze zmuszające do rozważań nad ich wizualnym desygnatem. Wychował wiele znanych w światowej grafice. polskich i obcych, postaci. Kilku z nich uczy w świecie powielając warszawską ” metodę”. Francuska „Grupa Grapus”, najbardziej liczący się dziś zespól projektancki w Paryżu (potwierdzony w międzynarodowych przeglądach), to też wychowankowie, chwalący sobie w biografiach swój rodowód poczęty w pracowni Tomaszewskiego. Ta sama metoda analizy pojęciowej znaku rozwijana przez artystę na Uczelni towarzyszy mu w jego własnej pracy, co dosadnie widać w takich plakatach (by przywołać tylko część z tych, która świadczy o tym najdobitniej) jak Witkacy, Zemsta Fredry, Ślub Gombrowicza, 22 Lipca (z 1960 roku). Hadrian VII, czy wreszcie szczytowe osiągnięcia w plakacie światowym – Anniversaire de /’Union lnternationale de la Marionnette, Moore, a także we wszystkich rysunkach. Z długiej listy kolejno osiąganych wyróżnień przywołajmy dalej choćby te najważniejsze: 1963 – I nagroda na VII Biennale Sztuki w Sao Paulo 1970 – Zloty Medal na III Międzynarodowym Biennale Plakatu za pracę Hadrian VII W 1976 roku – przyznany zostaje autorowi (jako jednemu z 28 obcokrajowców z całego świata) Honorowy Tytuł Królewskiego Projektanta (Honorary Royal Designers for lndustry) nadany przez Brytyjskie Królewskie Towarzystwo Sztuki (Royal Society of Arts – London). Na Międzynarodowym Biennale Plakatu w Lahti (Finlandia) zdobywa zloty medal w 1979 roku, zaś w 1901 r. również złoty na Międzynarodowej Wystawie Plakatu w Colorado – USA i także w Stanach Zjednoczonych (Nowy Jork) nagrodę Fundacji Alfreda Jurzykowskiego – 1984. Ponadto lata 1963, 1965, 1968, 1970, 1974, 1981 to daty wyróżnień jakże u nas popularnych pod nazwą Najlepszy Plakat Roku.
Nie lubi jednak grafik grzebania we własnym życiorysie , nie cierpi obnażania się w wywiadach i publicznych spowiedziach, niechętnie widzi też wlasne cytaty w publikacjach prasowych (A przecież Nie dajmy SIĘ zwariować – hasło-manifest młodzieży lat pięćdziesiątych – to semantyczny twór Tomaszewskiego).
Przytoczmy więc na koniec choć część długiej z artystą rozmowy, ów fragment, który być może najpełniej odzwierciedli osobowość twórcy:
JAN ZIELECKI: Jest Pan jednym z kreatorów Polskiej Szkoły Plakatu, pedagogiem o legendzie, która dawno przekroczyła granice naszego kraju, wielokrotnym laureatem wszelkich nagród i członkiem Szacownych Towarzystw, autorem Książki Zażaleń, która w 1961 roku była artystycznym wydarzeniem, wreszcie posiadaczem najbogatszej kolekcji Najlepszych Plakatów Roku. Czy wszystkie swe artystyczne wybory uważa Pan dziś z perspektywy czasu za trafne?
HENRYK TOMASZWSKI: Tak niewiele pamiętam z tej mojej drogi. Ot, ona była a ja po niej szedłem. Były pola, były łąki, drzewa i krowa, a ja wciąż idę. Nie chciałbym, by dzielił pan to na etapy. Wczoraj był wtorek gdy grałem na skrzypcach, a w środę zdałem do Akademii. Nie zbieram biografii. Jeśli więc w swym pytaniu sugeruje mi pan poczucie życiowego sukcesu, to muszę wyznać, że boję się słowa „sukces”, gdyż ma ono właściwości usypiające. Do dziś, gdy wydawnictwo przysyła książkę z moimi ilustracjami – przed jej otwarciem odczuwam lęk. Pojęcie „sukces” zastąpiłbym więc słowem „ przygoda”. Była ona i jest jeszcze piękną zabawą. Stale przekomarzanie się z sobą. W tej grze nie tworzyłem reguł. Wciąż nie chciałem „umieć”. Chciałem zaś ciągle – inaczej od innych i od siebie. Dość trudno mówić o intymnych, więc żenujących sprawach … Myślę , że całe życie miałem dość sztywny kark, nie umiałem się nisko kłaniać, za to uczyłem się skromności i tego, by stłumić w sobie ludzkie, zwykle, typowe dla każdego człowieka kabotyństwo, a także by nie poniżyć się nawet za duże profity. Plakat wyzwala we mnie resztki malarza (takie pół etatu), natomiast rysunek pozwala poszydzić i pośmiać się boleśnie , a to dość istotna część mojej duszy. Stąd ciągle balansowanie. Wystaw indywidualnych na skutek własnych wewnętrznych sprzeciwów nie miałem. Na tej pierwszej z okazji Warszawskiego Biennale przeszedłem dość ciężką próbę
Usłyszeć tyle dobroci, tyle słodyczy i nie schować się w maliny, to już trzeba mieć duży charakter. Pytał pan czy wszystkie wybory, bądź to co już za mną, z perspektywy czasu uważam za trafne? w mojej świadomości odnotowało się to wszystko niczym podróż z Warszawy do Krakowa ze wszystkimi mijanymi po drodze stacjami. (gdyby ktoś zapytał jak wyglądały, jedyna szczera odpowiedź brzmiałaby: .,Ja na prawdę bardzo mato zauważyłem.”